poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Chapter 7

To, co będzie
JYJ - IN HEAVEN
Trochę czasu minęło od poprzedniej publikacji, jednak mimo wszystko mam nadzieję, że nadal czekaliście. Yahiko jeszcze trochę oberwie. Czekam na Was na końcu rozdziału. Enjoy!

6 lat później

Pierwszy raz w życiu, słysząc drażniący dźwięk elektronicznego budzika, wesoło zwlokłem się z łóżka przed siódmą rano, by móc zdążyć na czas. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się w wygodne ubrania, których nie mogłem nosić w pracy i naprzeciw wszystkich myślom wsiadłem do czarnego Mercedesa. Czekała mnie długa droga.
W Osace znalazłem się wpół do dwunastej. Słońce było już wysoko na niebie, a denerwujące ptaszki ubrudziły mi auto. Tak, to prawda. Nic nie zmieniłem się od liceum - no może zacząłem pić droższe trunki i wozić się własnym samochodem. Charakter (na nieszczęście) został ten sam, a wspomnienia wcale nie straciły swojej barwy. Ostatnia klasa liceum ciągle była czarno-biała, nawet jeśli album pamiątkowy miał różne odcienie, rocznik dwa tysiące dwunasty do dzisiaj jest uważany za pechowy. 
Zaparkowałem przy średniej wielkości domu i jak małe dziecko wyskoczyłem podniecony z auta. Z bagażnika wyciągnąłem prezent zapakowany w różowy papier i ruszyłem w kierunku drzwi. Nawet wtedy miałem w sobie coś z tchórza. Chociaż przebyłem taki kawał drogi, by zobaczyć swoją przyjaciółkę po dwóch latach rozłąki, mój umysł cały czas podpowiadał mi, abym brał nogi za pas i uciekał na drugi koniec Japonii. Niewątpliwie, coś musiało być na rzeczy, że złe przeczucia nie opuszczały mnie nawet wtedy.
Kiedy usłyszałem kroki, głośno przełknąłem ślinę. Poczułem się, jakbym właśnie przegrał rozprawę sądową i za karę to ja idę do więzienia, a nie mój klient. Wszystko się zmieniło, gdy tylko uchyliła drzwi. Cóż, prawie wszystko. Cały czas towarzyszyła mi gula w gardle, przez którą nie mogłem się nawet odezwać. Wprawdzie, nie wiedziałem, co jej mam powiedzieć. "Cześć, Konan. Kopę lat, idziemy do kina?". Zawsze miałem ten problem, albo raczej od momentu, gdy poczułem do niej coś więcej. A niebiesko włosa nigdy mi tego nie ułatwiała. Nawet teraz, po sześciu latach, przybraniu na wadze i wyraźnych, zmęczonych oczach prezentowała się lepiej, niż niejedna idolka. 
- Cześć - wydukałem. - Ładnie wyglądasz. 
- Yah... Yahiko. - Dziewczyna szybko się rozpromieniła, po czym bez namysłu rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją do siebie, przy okazji upuszczając prezent, który nadal czekał na swojego właściciela. Cały świat gdzieś zniknął, a ja zacząłem upajać się tym samym zapachem perfum, których dziewczyna używała już od dawnych lat. 

- Kawy? - zapytała, gdy już rozsiedliśmy się w kuchni. Nieśmiało przytaknąłem ruchem głowy, po czym zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Było urządzone w nowoczesnym stylu, pełne jasnych odcieni i ciemnych kontrastów - tak, jak zawsze lubiła Konan. Niewątpliwe dom, w którym mieszkała był odzwierciedleniem jej duszy. - Jak tam w pracy? 
- Jakoś leci - odparłem przeciągle, po czym zaśmiałem się ironicznie. - Nie no, chwila. Dwa lata się nie widzieliśmy, a gdy w końcu się spotykamy masz zamiar gadać o pracy? Proszę cię, mam tego wystarczająco dość - żachnąłem się, czekając na jej reakcję. 
Niebiesko włosa zaśmiała się z dobrze znanym mi zapałem, po czym zaparzyła kawę, by po chwili wrócić do stolika. 
- Nic na to nie poradzę. Nadal nie mogę uwierzyć, że udało ci się zostać prawnikiem. Za mocno się w głowę uderzyłeś podczas którejś z bójek? - zapytała z zadziornym uśmieszkiem. 
Cały problem polegał na tym, że byłem zbyt uległy. Każdy gest, słowo czy sam jej widok sprawiał, że miałem ochotę pozbyć się wszystkiego co jej zagraża, nawet jeśli wiedziałem, że wcale nie potrzebuje mojej pomocy. 
- Aż tak źle nie było. Nigdy w szpitalu nie wylądowałem - zacząłem wspominać. 
- Racja. Ty raczej preferowałeś dom sierżanta policji, nawet wtedy, gdy wypiłeś za dużo - zaśmiała się. 
- Nie moja wina, że dom Uchihy był tak przyjemnie blisko mnie. Lepsze to, niż budzenie Sasoriego. 
- Też fakt. - Konan upiła łyk kawy, po czym z jej ust zniknął uśmiech. Wiedziałem, że wspominanie przeszłości momentami bywało dla niej bolesne, jednak nic nie mogłem poradzić na to, że zawsze chciała o tym mówić. Lubiła ranić samą siebie, czego nigdy nie potrafiłem jej oduczyć. - Nigdy nie zapomnisz tej daty, prawda? - Dziewczyna przerwała ciszę, wpatrując się we mnie uważnie. 
- Jak mógłbym zapomnieć? Gdzie masz solenizantkę?  - zapytałem, teatralnie rozglądając się po kuchni. 
- Z babcią. Powinna zaraz wrócić. - Uśmiechnęła się sztucznie, po czym zaczęła bawić się pierścionkami na palcach. 

Pomimo tych wszystkich lat, które minęły i sytuacji, w których miałem okazję wszystko wyjaśnić, nadal nic nie wiedziałem. Czasami miewałem koszmary, zaś innym razem wydawało mi się, że to tylko sen. Mimo wszystko, nigdy nie odważyłem się zapytać, ile prawdy w tym wszystkim było. I co tak naprawdę się wydarzyło. 
- Wujku Yahiko - usłyszałem. 
Przytuliłem dziewczynę do siebie, po czym zwinnym ruchem podniosłem ją do góry. Była tak podobna do nich obojga, że momentami miałem problem ze stwierdzeniem, do kogo bardziej. Na całe szczęście, włosy odziedziczyła po matce. 
- Ale wyrosłaś. Jeszcze trochę a mnie przerośniesz - odparłem radośnie, gładząc małą po włosach. - Wszystko u ciebie w porządku?
- Czemu tak długo cię nie było? - zapytała, wpatrując się we mnie wielkimi oczami. - Myślałam, że już nie przyjedziesz, a ja chcę iść z tobą do zoo. Byłam tam dzisiaj z babcią! Wiesz, że jest tam taki wielki lew?
- No to musiałaś się świetnie bawić. - Na końcu języka miałem "szkoda, że nie zjadł twojej babci". Na całe szczęście, mój zawód nauczył mnie trzymać język za zębami. - Mam coś dla ciebie - powiedziałem w końcu, wyciągając spad stołu dużą paczkę. - Wszystkiego najlepszego!

A było to pierwszego marca dwa tysiące osiemnastego roku. Nanako właśnie skończyła pięć lat.



Aktualny czas akcji


Było mi cholernie zimno. Bezskutecznie próbowałem ogrzać swoje zmarznięte ciało przez chuchanie na zranioną dłoń. Generalnie jeszcze bardziej miałem ochotę wszystko naokoło siebie wysadzić w powietrze.
Szedłem na wprost siebie, zupełnie nie przejmując się dzwoniącym telefonem. W głowie miałem pustkę, pomimo tych wszystkich myśli, które za każdym razem sprowadzały się do jednego - jesteś idiotą. Jednym, wielkim debilem, który wszystko robi nie tak, jak powinien. Nic więc dziwnego, że miałem ochotę ze sobą skończyć. Na szczęście wszystko skończyło się w barze.
Kiedy wypiłem wystarczająco, dosłownie zwlokłem się z krzesła i spojrzałem na zegarek. Było grubo po drugiej, a moja skrzynka wprost przesączona była zastraszającymi mnie wiadomościami. Mimo wszystko nie to się dla mnie wtedy liczyło. Moja sytuacja była beznadziejna, jednak nie miałem zamiaru spędzić nocy na ulicy. Musiałem coś wymyślić, a w tym zawsze byłem dobry. Nikt nie potrafił tak kombinować jak ja.
Zranioną dłoń przemyłem w publicznej toalecie na stacji metra. Nie był to przyjemny widok, jednak o wiele bardziej cierpiała moja psychika, niż ciało. Cały czas w głowie miałem słowa Nagato, który wyraźnie zgłupiał przez to wszystko i postanowił współpracować z Akemi. Jak można zaprzedać duszę diabłu? Mimo wszystko, kiedy alkohol pozwolił mi trochę ochłonąć, stwierdziłem, że nie powinienem tak traktować swojego przyjaciela. Tak, nadal go za niego uważałem. Czy dobrzy kumple nie powinni się czasem pobić?
Na każdy możliwy sposób starałem się usprawiedliwić swoje postępowanie, jednak zawsze kończyło się to na wyrzutach sumienia. Parokrotnie też próbowałem zadzwonić do Nagato i zapytać się go, czy wszystko w porządku. Na całe szczęście tego nie zrobiłem - w końcu byłem tchórzem.
Chociaż byłem mistrzem przekrętów, zakładów i zawsze udawało mi się wybrnąć z najbardziej beznadziejnych sytuacji, tym razem postawiłem na ostatnie koło ratunku. Na tak dobrze znaną mi ulicę (na której znajdował się mój dom) dotarłem jakoś koło trzeciej nad ranem. Na szczęście cały czas było ciemno, a sąsiedzi raczej nie byli zbyt towarzyskimi ludźmi, by zapijać dobre lub złe wieści do wczesnych, porannych godzin. Może to i lepiej? 
Niezdarnie wgramoliłem się na murowany, czerwony płot i z całkiem niezłą gracją z niego spadłem. Generalnie można to porównać do jakiegoś baletmistrza, albo po prostu byłem zbyt pijany, że przyszło mi takie skojarzenie do głowy. Ślamazarnie podniosłem się z trawy, po czym szybkim ruchem się otrzepałem i niczym szpieg rozejrzałem naokoło siebie. Na całe szczęście nikogo nie obudził mój solowy występ, dlatego też z wyszczerzonymi ząbkami ruszyłem w stronę dobrze znanej mi rury, po której wielokrotnie już wchodziłem na balkon, jednak jeszcze nigdy nie praktykowałem tego ze zranioną ręką. 
Nie. Oczywiście, że nie wróciłem do swojego domu. Pomimo swojej wszechobecnej głupoty nie byłem na tyle pijany, by pokazać się rodzicom w takim stanie. Wybrałem o wiele lepsze rozwiązanie - włamać się do Itacha, ogarnąć się u niego, a rano wrócić do swojego pokoju, jakby nigdy nic. Niby nie ma w tym nic ryzykownego, w końcu po to są przyjaciele, by - za przeproszeniem - ratować ci dupę. Ale... Jest też pewien haczyk. Trochę trudno ukryć się w domu kumpla, którego ojciec jest szefem policji. Chociaż tak szczerze, to czasami zastanawialiśmy się, czy nie pracuje on jako jakiś detektyw lub coś w ten deseń. Zawsze był dziwnie tajemniczy. 
Rura była taka jak zawsze. Kochana, bordowa rureczka, która była moim wybawieniem. Musiałem tylko założyć plecak i już mogłem wchodzić. Właśnie... Gdzie mój plecak? Niechętnie wróciłem pod płot, by go poszukać. Gdyby to ode mnie zależało, mógłby tam leżeć do rana, bo w gruncie to nie miałem tam nic wartościowego, jednak przy panu Uchiha trzeba było zostawić wszytko tak, jak się zastało, inaczej musiałbym mu się tłumaczyć.
Znienawidzony przedmiot znalazł się tam, gdzie spodziewałem. Nic więc dziwnego, że byłem tak pozytywnie nastawiony, pomimo wszystkich wydarzeń, których doświadczyłem. Wesoło podrygując znowu ruszyłem w kierunku rury, po której chwilę później ślamazarnie wchodziłem. Utknąłem w połowie. Nie wiedziałem, czy lepiej się puścić, czy spróbować wytrzymać ten ból, który prawie doprowadził mnie do zawału serca. Ręka rwała jak cholera, chociaż wydawać by się mogło, że było to tylko nic nie znaczące skaleczenie. 
Byłem już u celu, gdy nagle usłyszałem szczekanie. I to nie takie piskliwe, jak przy jamnikach czy innych imitacjach psa. Pierniczony Rooki się obudził i oczywiście postanowił, że zacznie bronić domu swojego pana. Kurde, Itachi... Po cholerę ci taki owczarek, który szczeka na twojego kumpla, a na złodziei nie potrafi? 
- Cicho tam! - krzyknąłem szeptem, starając się go jakoś uspokoić. Niestety, nie poskutkowało. Głupie psisko szczekało jak opętane, zapewne myśląc, że jak spadnę, to będę jego przyszłym posiłkiem. Wtedy naprawdę tak myślałem. Tak, to na pewno przez alkohol. 
Wchodziłem, wchodziłem, gdy nagle usłyszałem, jak ktoś otwiera drzwi balkonowe. Serce mi zamarło (o dziwo, było jeszcze na swoim miejscu), a moje myśli zaczęły wariować. Nie wiedziałem, czy lepiej spaść i połamać sobie wszystkie kości, czy dać się przyłapać i pozwolić zrobić to moim rodzicom. Cóż, z dwojga złego to ja liczyłem na szczęście, które tym razem mnie nie zawiodło. Na balkon wyszedł Itach, który zaspany zaczął świecić mi latarką po oczach. 
- Yahiko? Boże... Co ty tutaj robisz o tej godzinie? - Brunet ziewnął parę razy, po czym przeczesał ręką swoje włosy. 
- Wspinam się. No wiesz, sport o tej godzinie jest zdrowy dla organizmu - zacząłem gadać głupoty. - Wciągnij mnie, do cholery!

Łasic nie był zbytnio zadowolony z mojej wizyty, jednak wcale mu się nie dziwiłem. W końcu zaczęła się szkoła, Sasuke cały czas stwarzał problemy, a jego ojciec był dzisiaj w domu. Czy ja naprawdę mogłem gorzej trafić? Raczej nie. W każdym razie, kiedy mi się przyjrzał, od razu zrozumiał, dlaczego tutaj jestem. Nie zadawał zbytnio pytań. Być może w tamtym momencie byłem mu za to wdzięczny, jednak teraz trochę żałuję. Niezaprzeczalnie potrzebowałem kogoś, z kim mógłbym na ten temat porozmawiać. 
     
- Czekaj, przyniosę apteczkę - mruknął cały czas zaspany. 
Wrócił po jakichś pięciu minutach z nieco ciekawszą miną. Wręczył mi butelkę wody i kazał pić. Nasza stała zasada - skoro nie możesz iść pod zimny prysznic, wypij jak najwięcej wody, by pozbyć się alkoholu ze krwi. Sam zaś zajął się moją ręką, co wcale nie było przyjemne. 
- Z kim tym razem? - zapytał. 
- Z Nagato - odparłem oschle, wlepiając swój martwy wzrok w plakat "Muse" wiszący na ścianie. 
Itachi nic nie powiedział, tylko cały czas starał się opatrzyć moją ranę. Byłem mu za to cholernie wdzięczny, ponieważ sam nie byłem w stanie tego zrobić, a zakażenie było coraz bliżej. 
Po czwartej położyliśmy się spać. Chociaż byłem zmęczony, sen wcale nie przyszedł mi tak łatwo, bo przez jakieś pół godziny wpatrywałem się w ciemność i myślałem o tym, co się wydarzyło. Twarz Nagato, obcego Nagato cały czas stała mi przed oczami, a jego słowa były niczym mój marsz pogrzebowy. Chciałem to wszystko z siebie wyrzucić, ale... Nie mogłem. Tak samo jak nie mogłem powiedzieć tego Konan, tak samo nie chciałem budzić Itachiego. Musiałem być sam. 
- Czemu to jest takie trudne, Itachi? - zapytałem sam siebie. Odpowiedziała mi cisza, czego raczej od samego początku się spodziewałem. - Kocham ją. Kocham Konan.

   

Cześć kochani! Trochę czasu minęło, jednak mam nadzieję, że zbytnio się na mnie nie gniewacie. Jak widać, bloga nie porzuciłam, jedynie zrobiłam wakacyjną przerwę. Wszystko przez moje wyjazdy, problemy z łączem i dorywczą pracę. Niestety, nie każdy uczeń ma szansę na wytchnienie, jednak ja zbytnio nie narzekam.
Dzisiaj - na całe szczęście - mogę Wam zaprezentować kolejny chapter. Szczerze... Nie wiem, czy jestem z niego zadowolona, czy też nie. Tak samo nie wiem, czy coś większego wprowadza on do opowiadania. Straciłam jakoś swoje dawne podejście do moich tworów. Wolę pozwolić ocenić go Wam.
Pytanie - kiedy kolejny chapter? A kto wie... Na pewno będę starała się jak najszybciej, ale często nie jest to ode mnie zależna. Ale nie bójcie się, na pewno się pojawi. 
Chciałabym także przeprosić za brak romansu... Cały czas zastanawiam się, gdzie ten fant wykorzystać i mam już parę koncepcji. Przy dobrych wiatrach już niedługo ujrzycie mój pomysł - być może. Także chciałabym dzisiaj Wam oficjalnie powiedzieć: odpowiedzi będą w komentarzach - jest to dla mnie wygodniejsze, ponieważ mogę to robić na bieżąco i nie zastanawiam się potem godzinami, co ja chciałam odpisać. 
Aaa! I jeszcze jedno! Jeśli macie jakieś uwagi odnośnie fabuły lub pomysły jak dalej może potoczyć się los bohaterów - czekam na Wasze komentarze! Na pewno mi się przydadzą. 

A więc, do następnego rozdziału!

14 komentarzy:

  1. Powiem szczerze, że nie ogarniam po co jest to "6 lat później". I mam nadzieję, że Konan dokona aborcji z Nagato, a potem zrobi TO z Yahiko i to dziecko będzie ich ;3

    I szczerze jeszcze raz (dziś jestem wyjątkowo szczera) te wysodzenia Yahi były odrobinę nużące, ale wszystko wybaczam, BO JEST NOWY CHAPTER!

    Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, "6 lat później" już od dawna było planowane, jednak wprowadzam je dopiero teraz. W ten sposób będzie mi łatwiej wytłumaczyć to, co miało miejsce w "aktualnym czasie". Nie wiem, czy już wspominałam, ale opowiadanie nie będzie szczęśliwym romansem, ponieważ za tego typu opowiadaniami nie przepadam. Dlatego też mam nadzieję, że nie zdziwisz się, jak stanie się coś "nieciekawego", że tak to ujmę... Co do aborcji... wątpię, aby coś takiego miało miejsce. Nawet jeśli to tylko opowiadanie, to jestem temu przeciwna...

      Za szczerość dziękuję :) Jestem z niej o wiele bardziej zadowolona, niż z każdego pochlebnego komentarza. Za dużo dobrego też czasem szkodzi. A tak na dobrą sprawę, jeśli o osądy Yahiko chodzi (bo chyba to miałaś na myśli), to chapter właśnie taki nastrój miał mieć. Z reguły nic wielkiego do fabuły on nie wnosi, ponieważ jest takim "rozważaniem starszego Yahiko". Następny rozdział będzie już normalnym opisem zdarzeń (chyba, że zdecyduję się opublikować teraz bonus). Pozdrawiam,

      Usuń
  2. Hej :) Jestem Twoją nową czytelniczką ;) Uważam, że ten blog jest świetny, pomysł na niego - genialny, a Twój styl pisania rewelacyjny! Z niecierpliwością czekałam na ten rozdział i jest równie wspaniały co poprzednie. Długo szukałam bloga z opowiadaniem na temat tej parki i bardzo się cieszę, że trafiłam na ten :) Postaram się od tej pory komentować, każdy następny rozdział :D
    Pozdrawiam i weny życzę :)
    Bel~chan ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że pomimo moich długich przerw w pisaniu nadal znajdują się nowi czytelnicy. Mam nadzieję, że moja rozbieżność terminów nie zniechęci Cię i nadal będziesz wspierać mnie w tworzeniu.

      Dziękuję także za miłe słowa. Nadal ciężko jest mi uwierzyć, że komukolwiek podoba się mój styl czytania.

      Sama dobrze wiem, że ciężko jest znaleźć cokolwiek o tej trójce, dlatego też powstała Szkoła Liścia. Liczę, że wraz z Twoimi komentarzami pojawią się opinie, które pozwolą mi się doskonalić. Pozdrawiam,

      Usuń
    2. Na pewno nadal będę Cię wspierać i z przyjemnością czytać każdy następny rozdział. A jeśli chodzi o Twój styl pisania to bardzo mi się podoba i na pewno jest jeszcze dużo osób, które sądzą tak samo :)

      Usuń
  3. Wspaniały rozdział *.* Wszystko jest tak ładnie opisane razem z uczuciami bohatera i jego myślami. Normalnie nie mogę się doczekać co dalej *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz. Z reguły najczęściej starałam się skupić na uczuciach, sama nie wiem dlaczego... Tak już jakoś mam w głowie narąbane, że odczucia są na pierwszym miejscu ^^

      Usuń
  4. Nareszcie nowy chapter! Super! :) Mi osobiście nic nie przeszkadzało, było cudownie. Nie wiem co jeszcze napisać, więc czekam na nowy chapter! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że długo czekać nie będziesz musiała. Cieszę się, że znajdują się czytelnicy, który przez ten okres przerwy nie zapomnieli o SL i nadal czekają na nowy rozdział. Pozdrawiam,

      Usuń
  5. Nie wiem od czego zacząć. Przerwa wakacyjna, którą też sobie zrobiłam chyba mnie jakoś przytłamsiła. Teraz nic mi się nie chce, ale kurde...
    Pomysł z tym czasem genialnym. W sumie mam tyle pytań i brak odpowiedzi. Jeszcze bardziej ciągnie mnie do czytania twojego bloga. Ja nie narzekam na brak romansu. Lubie takie melodramaty. Naprawdę ta cała sytuacja z Konan i te odczucia Yahiko sa wręcz boskie. Świeeetne. A Yahiko w tym opowiadaniu jest dla mnie ideałem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Ja też czasami żałuję, że nigdzie w moich okolicach nie ma takiego Yahiko. Być może jest to powód, dla którego go takiego stworzyłam, ale zapewnić mogę, że jeszcze trochę pokombinuję z jego postacią. Mam nadzieję, że z następnymi rozdziałami ciągle będę wzbudzać zainteresowanie.
      Pozdrawiam,

      Usuń
  6. Po pierwsze: japończycy jeżdżą wyłącznie japońskimi samochodami - zwłaszcza od lat upodobali sobie Toyotę. Po drugie... Średniej wielkości dom w Osace. Zastanawiam się co to jest? I gdzie to jest, chyba na jakichś mega przedmieściach, bo tam to ciasnawo jest.
    Po trzecie - Japonki nie rzucają się na szyję nikomu, a na pewno nie nie widzianemu od kilku lat facetowi (nieważne w jakich by nie były z nim stosunkach w przeszłości). I nie używają perfum, a już na pewno nie tych mocno pachnących, tylko bezzapachowych kosmetyków. Przecież zapach mógłby komuś przeszkadzać, a takiej szkody Japończyk Japończykowi nie wyrządzi :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Japońskie realia są mi znane, jednak w początkowych rozdziałach pisałam już, że nie będę się trzymała tego, co wyznawane w Japonii, a co w Polsce. Sam fakt, że w opowiadaniu rok szkolny zaczyna się we wrześniu jest już wystarczającym nadciągnięciem, czyż nie? Mimo wszystko dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę. Jednak pomimo swojego zamiłowania do tego kraju, FF w dużej mierze jest pisany opierając się o polskie realia. Pozdrawiam,

      Usuń